Ta gwiazdka jest w zasadzie tylko i wyłącznie dla redakcji i korekty za ładne przecinki.
Uparłam się, że przeczytam jedno z romansideł z potworami/obcymi/mrocznymi przedwiecznymi. Nie było warto.
Książkowy odpowiednik świątecznego filmu Hallmarka.
Cykl o Wilczej Jagodzie tej samej autorki jest NIEPORÓWNYWALNIE lepszy.
Zajrzałam z ciekawości, doczytałam z obowiązku.
„Elfy Londynu” męczą czytelnika tropami i kliszami znanymi przede wszystkim z fanfików pisanych przez początkujących autorów. Wszyscy są piękni nieziemskim wręcz pięknem (jakżeby inaczej, w końcu to elfy!), bogaci i wpływowi, noszą wymyślne, wieloczłonowe miana (ponownie – w końcu elfy!), a relacje między nimi można porównać do relacji panujących między bohaterami „Mody na sukces”.
Na dodatek Dziok-Kaczyńska nie panuje nad tekstem, chce w nim zawrzeć absolutnie wszystko – jeśli wspomina o jakimś wydarzeniu z przeszłości, bardzo chętnie sięga po natychmiastową retrospekcję, przez co w książce pełno jest chaotycznych, urywanych scen, które nie składają się na spójną, dobrze poprowadzoną narrację.
Czy można wydawać ciągle ten sam fanfik Reylo? Można, wystarczy go lekko przeredagować i pozmieniać szczegóły.
Nie jest to najgorsza książka, jaką przeczytałam w tym roku – palmę pierwszeństwa w tej kategorii dzierży dumnie self-insertowy fanfik nieudolnie przerobiony na książkę, czyli koszmarek autorstwa Olivii Dade – ani nawet druga czy trzecia najgorsza książka, jaką przeczytałam w tym roku – patrzę na was, „Pumpik Spice Cafe” i „The Ex Hex” – ale po Emily Henry spodziewałam się chociaż poprawnej konstrukcji bohaterów i języka, od którego nie bolą zęby. A tu mnie bolały i nie była to kwestia tłumaczenia.
To jak na razie najlepsza książka, jaką przeczytałam w tym roku. Wspaniała, niebanalna opowieść o losach emigrantów w USA. Naprawdę gorąco polecam.
Borze szumiący, udało się. Skończyłam Bridgertonów. Czy było warto? Nie. Czy i tak to zrobiłam? Oczywiście.
Męczyła mnie ta książka, ale nie tyle trudną tematyką, co próbami szokowania czytelnika językiem i rozbuchanym, sztucznym wręcz naturalizmem.
Być może nie jestem targetem tej książki – przytłoczył mnie i zmęczył jej styl żywcem wyjęty z sociali, rozdziały przypominające rozwleczone notki na fejsie albo instagramowych stories. Nie odmawiam Mai poruszania ważnych kwestii, po prostu nam stylistycznie nie po drodze.